Świadectwo Małgorzaty Marii
Refleksje po rekolekcjach w Częstochowie
Na większą cześć i chwałę Boga w Trójcy Jedynego oraz na pożytek
duszy mojej to
świadectwo przekazuję.
W dniach 3- 9 lipca 2009 r. odprawiłam w Częstochowie, w domu Sióstr
Służek NMP Niepokalanej tygodniowe rekolekcje w milczeniu, oparte
na metodzie św. Ignacego z Loyoli.
Mimo że indywidualne i wspólne ćwiczenia duchowe zakończyły się
już kilka tygodni temu, swoje świadectwo chcę przedstawić właśnie
teraz, gdy owoce tych rozważań stały się dla mnie
szczególnie widoczne.
Pomimo że w poprzednich latach odprawiłam już trzy Tygodnie Ćwiczeń
Ignacjańskich,
zdecydowałam się powrócić do medytacji Pierwszego Tygodnia, bo,
jak powiedziała mi wcześniej posługująca przy tych rekolekcjach
S. Krystyna Lemańska : "Miłości Bożej nigdy nie za wiele..."
Już w pierwszych dniach rekolekcji przeżyłam niemałe zaskoczenie,
bo przekonałam się, że treści, pozornie doskonale mi znane, odbieram
jakbym je przyjmowała pierwszy raz w życiu.
Tym bardziej było to dla mnie trudne poznanie, ponieważ przeżywałam
wtedy czas większej posuchy duchowej, która (pozornie) przeszkadzała
mi w przyjęciu całym sercem Bożej Miłości i w rozradowaniu się nią.
Nie prostsze było też odkrycie i stanięcie w prawdzie przed faktem,
że
niejednokrotnie próbuję wchodzić w kompetencje Boga, zwłaszcza w
krytycznej (lub
wykrzywionej) ocenie samej siebie. Ta niska samoocena duchowa wpływała
niejednokrotnie na
pewien chaos i wewnętrzny mrok w moim życiu. Ja jednak dotąd uparcie
trwałam przy własnej
koncepcji grzechu, z którego wprawdzie Jezus już mnie zbawił, ale
ja i tak muszę być maksymalnie nieskazitelna, no bo jak inaczej
mogę stanąć przed Nim i odpowiedzieć na Jego nieustające wołanie
(i powołanie mnie do wyłącznej służby Bogu).
W medytacjach ignacjańskich dane mi było przypatrzeć się na spokojnie
Jezusowi umierającemu za mnie na Krzyżu podczas Adoracji Krzyża
na błoniach Jasnej Góry, kontemplacji dramatycznego, bardzo realistycznego
krucyfiksu, w czasie Przeistoczenia, w kaplicy Matki Bożej Częstochowskiej
i ... misyjnej figury Jezusa Umęczonego spoczywającej jak Hostia
w moich dłoniach.
Podczas tej szczególnej modlitwy Chrystus pozwolił mi na nowo doświadczyć
swojej Miłości,
całkowitej darmowości Jego Ofiary oraz zobaczyć mnie samą z perspektywy
Krzyża.
Patrząc na siebie właśnie z perspektywy Miłości Ukrzyżowanej, dostrzegłam
w zupełnie nowy sposób, że Bóg widzi mnie zupełnie inaczej, niż
ja samą siebie, że znacznie gorsza od każdego "zwyczajnego"
mojego grzechu, jest moja pycha, wmawiająca mi, że muszę zapłacić
samej (albo raczej w pocie czoła odpracować) za każdy grzech oraz
za ... każdy okruch Bożej Miłości!
Okazało się, że ile razy wcześniej sama byłam osobą głoszącą bliźnim,
darmo nam przez Jezusa dane Miłość i Zbawienie, niemal tyle samo
razy pozwalałam szatanowi wmówić mi, że u Ojca Niebieskiego to trzeba
na wszystko zasłużyć, a przynajmniej "co do grosza" za
wszystko Mu zapłacić własną hiper-poprawnością moralną.
Tak, oczywiście, że rozumem i wiarą znacznie wcześniej przyjęłam
tę podstawową prawdę wiary o nadziei i wolności chrześcijańskiej.
Inaczej na pewno NIGDY nie zdecydowałbym się złożyć prośby o przyjęcie
mnie do wspólnoty sióstr stowarzyszonych. Być może, że gdybym tego
przesłania Ewangelii nie przyjęła przez "rozum oświecony wiarą",
to bym także do Komunii Świętej przystępowała jedynie NATYCHMIAST
po Spowiedzi, lecz za trzy dni już nie, bo przecież nie zasłużyłam
sobie niczym, wręcz przeciwnie, przecież jestem niegodna i grzeszna...
To wszystko prawda i jadąc na rekolekcje do Częstochowy rzeczywiście
głęboko wierzyłam w pełną miłości inicjatywę Jezusa, ale moje wnętrze,
moje serce było jakby do pewnego stopnia nadal na nią zamknięte.
Nie potrafiłam już "rozradować się w Panu", ucieszyć się
wyzwoleniem, które On mi dał. Potrafiłam jedynie opłakiwać swój
grzech (ale przy okazji też rozdrapywać go i koncentrować się na
sobie), nieustannie błagając Boga o litość.
Jakoś pozwoliłam diabłu wmówić mi, że szalona radość, płynąca ze
spotkania z Bogiem, może być udziałem jedynie świeżo nawróconego
neofity, a "w miarę ukształtowany chrześcijan" to już
powinien podchodzić do Stwórcy z odpowiednim szacunkiem czyli dystansem
(czy raczej
śmiertelną powagą).
Przy okazji zdążyłam też zagubić gdzieś pociechę płynącą z modlitwy
uwielbienia Pana. To wszystko jakby wypłynęło ze mnie na częstochowskich
rekolekcjach, kiedy (po raz kolejny, ale może po raz pierwszy w
pełni uważnie i świadomie) posłuchałam i przemyślałam konferencję
o rozeznawaniu duchów i poruszeń wewnętrznych.
Wreszcie do mnie dotarło, że to szatanowi zależy na osłabieniu
mojej relacji z Jezusem i czyni to pod pozorem większego mojego
dobra, dolewając do beczki miodu (Bożej Miłości) odrobinę
goryczy (n p. nieufności, samowystarczalności, chorego smutku),
jak ogromnie mu zależy na tym, żeby przerobić mnie na bardzo letnią
chrześcijankę.
Na szczęście, jak już wspominałam, dotarło też do mnie bezgraniczne
Boże Miłosierdzie i
bezinteresowna, bezwarunkowa, wspaniała Miłość Jezusa.
Na rekolekcjach dla sióstr stowarzyszonych Bóg pozwolił mi dostrzec
jak wiele ran duchowych i
emocjonalnych jeszcze noszę w sobie, ale też wiele z nich uleczył
(jak chociażby moją zaniżoną
wartość duchową) i jak wiele z nich chce dotknąć swoją uzdrawiającą
Miłością. Był to dla mnie
naprawdę wspaniały czas spotkania Jezusa - Najlepszego Lekarza,
czas uczenia się miłowania
samej siebie, nie tylko dlatego, że jestem taka, czy inna, że mam
taki dar, lub inny talent, że
akceptuję swój wygląd zewnętrzny i przyjmuję z pokorą niedoskonałości
wewnętrzne, ale przede wszystkim dlatego, że jestem ukochaną córką
Boga, mojego Zbawcy i Króla, oraz wspaniałym Dziełem Stwórcy, bo
"wszystko (czyli ja też!) co uczynił Bóg było bardzo dobre"
(potwierdzenie tej prawdy znalazłam w Biblii!).
Po tych rekolekcjach mogłam, z większą hojnością mojego ubogiego
serca, odprawić w radości i pokoju serca, Dni Skupienia w Mariówce,
na temat "uczuć niekochanych".
Na koniec jeszcze chciałabym wspomnieć o niezwykłej przemianie
mojej relacji z Maryją,
szczególnie podczas tych rekolekcji u stóp Jasnej Góry.
Otóż Niepokalana Dziewica dotąd była dla mnie niezwykłym i niedoścignionym
Wzorem
Dojrzałości Życia Chrześcijańskiego, Duchowym Autorytetem, a także
Cennym Wstawiennikiem. Na swój sposób kochałam Ją i czciłam, byłam
Jej wdzięczna za przyniesienie Chrystusa na ten świat, a jednocześnie
miałam do Niej spory dystans (na swój prywatny użytek nazwałam obrazowo
tę postawę "kwiatki na Dzień Nauczyciela, kwiatki na Dzień
Matki"). Nie potrafiłam zbliżyć się do Niej, przyjąć Jej jako
kochanej Mamy.
I właśnie tam, pod samą Jasną Górą (choć wcale codziennie nie bywałam
w kaplicy Cudownego Obrazu) szczególnie doświadczyłam macierzyńskiej,
dyskretnej i delikatnej, a jednocześnie niezwykle przyciągającej
obecności Maryi.
No i kiedy skończyły się nasze rekolekcje, a ja pozostałam w Częstochowie
dzień dłużej i miałam możliwość, pierwszy raz w życiu, uczestniczenia
o świcie w odsłonięciu Cudownego Wizerunku Czarnej Madonny, wtedy
właśnie zeszło ze mnie ogromne napięcie chyba wewnętrzne, ale odczuwane
właściwie fizycznie. Autentycznie poczułam się jak mała dziewczynka
utulona w ramionach dobrej Matki. Popłakałam się jak dziecko, a
ze łzami wypłynęły ze mnie jakieś nieokreślone, niewypowiedziane
i pewnie długo kumulowane, spychane do podświadomości napięcia,
bóle i stresy.
Odtąd Niepokalana jest dla mnie nie jakąś odległą Panią i Królową,
ale jest mi bardzo bliską, realną Osobą, uczestniczącą w moim codziennym
życiu. Jest nie tylko "wielką Boga-Człowieka Matką", jest
także moją drogą Niebieską Mamusią , której szczerze i z radością
powierzam swoje życie, swoje powołanie, "wszystko czym jestem
i co posiadam".
Jestem autentycznie przekonana (zarówno wiarą i rozumem, jak i
w sferze emocji), że Maryja
szczególną opieką obdarzyła mnie podczas częstochowskich rekolekcji
i to Jej zawdzięczam nową, pogodną drogę za Jezusem do Królestwa
Niebieskiego, które zaczyna się już dziś, już na tym świecie, dzięki
nieustannie wzrastających we mnie Łasce Bożej, wierze, nadziei,
miłości. Amen.
Małgorzata Maria
|