wstecz
LISTY | ROZMOWY
|
ŚWIADECTWA
Rozmowa
z siostrą misjonarką Teresą Mroczek
Urzekło
mnie to wyrzeczenie się wszystkiego...
- Siostro Tereso, wiemy, że jest Siostra doświadczoną misjonarką.
Składa się na to nie tylko ilość lat przeżytych w Rwandzie i Kongo,
ale i ich jakość. Jak z perspektywy tego czasu widzi Siostra swoje
powołanie? Za co najbardziej dziękuje Panu Bogu?
|
-
Oczywiście najbardziej dziękuję Bogu za łaskę powołania zakonnego,
a w nim misyjnego. W okresie szkoły średniej szukałam wielkich
ideałów. Nie wiedziałam, co to może być. Poszukiwałam... Lubiłam
też zabawy, towarzystwo, ale to nie dawało mi prawdziwego szczęścia.
Pewnego razu usłyszałam w kościele, że "zakonnica z miłości
dla Pana Boga wyrzeka się wszystkiego - rodzinnego ciepła, nawet
chusteczka do nosa nie jest jej własnością".
|
Urzekło
mnie to wyrzeczenie się wszystkiego z miłości do Boga. To było moje
"zwiastowanie". Już nie miałam wątpliwości odnośnie wyboru
drogi zakonnej. Nie wyobrażałam siebie w czarnym habicie, a wtedy
nie znałam ukrytej formy zakonności, ani nie słyszałam o ojcu Honoracie.
Dużo modliłam się, zwłaszcza do św. Tereni. Po prostu jej mówiłam:
"Ty byłaś w zakonie, więc zrób coś, żebym i ja była". Po
okresie modlitwy, kiedy wewnętrznie zgodziłam się na szary urszuliński
habit, to wtedy właśnie miałam możliwość spotkanie się z siostrą niehabitową
z Mariówki. Okazało się to opatrznościowe! Znalazłam się na swoim
miejscu! Do dziś dziękuję Bogu i św. Tereni. Domyślam się, że ona
też - jako patronka misji - obdarowała mnie powołaniem misyjnym.
W Afryce jestem już 30 lat - w Rwandzie 19 lat i 11 w Kongo.
-
Wiemy, że Siostra przeżyła wiele trudnych momentów na swojej misyjnej
drodze, n p. podczas wojny w Rwandzie w 1994 r., a potem w Kongo od
1998r. do 2005r. Jak Siostra wspomina te chwile?
- To
były naprawdę trudne chwile, w których trzeba było szybko podejmować
decyzje i działać. Pamiętam, jak przewoziłyśmy w samochodzie (przez
granicę) schowane wśród paczek dwie siostry Rwandyjki plemienia Hutu.
Trzeba było je wywieźć do Polski, ponieważ były w niebezpieczeństwie
życia. Jechałyśmy dwoma samochodami. Nasze siostry były ukryte w dużej
bagażówce. Na granicy przyszedł celnik, aby skontrolować nasze bagaże,
ale jednocześnie prosił o produkty żywnościowe. Obiecałam, że mu przygotuję
i szybko poszłam do drugiego samochodu szukając czegokolwiek w torbach.
Nie mogłam przecież otworzyć tego samochodu z siostrami. Udało się.
Otrzymał pudło z zupami w proszku oraz dużą czekoladę i odszedł zadowolony.
Za chwilę przyszło trzech celników i rozkazali, aby otworzyć właśnie
ten mały samochód. A tam było pusto. Bogu dzięki.
Inna sytuacja, którą wspominam z Kongo. Byłam trzy razy napadnięta
przez żołnierzy. Dwa razy w naszym domu, trzeci raz w podróży. Zostałam
związana sznurami i mocno obita, a do szyi przystawiono mi karabin.
Wtedy już przygotowywałam się na spotkanie z Panem. Ale On darował
mi życie, a ja z kolei - dzięki Jego mocy i łasce - darowuję przebaczenie.
-
Obecnie, mimo skończonej wojny, na pewno każdy dzień niesie ze sobą
jakąś trudną niespodziankę, ale także chwile miłe. Czy w programie
dnia mają siostry możliwość, żeby tymi doświadczeniami dzielić się
i otrzymywać duchowe wzmocnienie? Jak to jest na Waszej placówce?
- Oficjalnie
wojna skończyła się. Od trzech lat nie słyszymy nocnej strzelaniny,
ale obok nas ludzie cierpią. A my jesteśmy z nimi. Są jednak miłe
chwile, n p. odwiedziny sąsiadów, przyjaciół, władz miejscowych -
nawet Króla. Wieczorem dzielimy się wydarzeniami dnia - każda ze swojego
odcinka pracy. To są nasze codzienne "wiadomości TV". Program
taki zostaje nam dany "z Góry", ponieważ o godz. 18.00 robi
się wszędzie ciemno i nikt nie ośmiela się w tym czasie wyjść na zewnątrz.
Goście odwiedzają nas czasami w ciągu dnia. Przeżycia wojenne zostawiły
w nas taki ślad, że staramy się o tej godzinie być w domu. Oczywiście
za wyjątkiem transferu chorych do szpitala. Takie wspólne dzielenie
się radościami i trudnościami jednoczy nas i umacnia duchowo.
-
W tej chwili jest Siostra na przedłużonych wakacjach. Plany musiały
ulec zmianie. Czy miała Siostra jakieś konkretne swoje pragnienia
w związku z tym trzymiesięcznym pobytem w Ojczyźnie?
- Plany?
Wiedziałam tylko, że powinnam pojechać do Kliniki Medycyny Tropikalnej
w Gdyni na okresowe badania. Dalszy ciąg mojego pobytu był podyktowany
sytuacją zdrowotną. Zatem z konieczności musiałam poodwiedzać lekarzy,
zwłaszcza od serca... Byłam też na rekolekcjach, odpoczywałam nad
morzem i w Ciechocinku, a w ogóle ten przedłużony czas pobytu w Polsce
i wszystko, co spotkałam - to dla mnie duże "cadeau" (prezent)
od Pana Boga.
Dodam, że my jesteśmy przyzwyczajone do przyjmowania różnych niespodzianek
i do czekania. Obecnie, gdzieś od około pięciu lat, są telefony, które
nam bardzo ułatwiają życie. Wcześniej po prostu czekałyśmy i przyjmowałyśmy
wszystko, co przynosił dzień w różnych wydarzeniach.
-
Bóg zatem ma swój program "wydarzeniowy", którym nas prowadzi.
Osoba młoda ma zwykle dużo inicjatyw, a siły fizyczne pomagają w ich
realizacji. Kiedy jednak coraz bardziej ciało "spala się"
dla Ewangelii, wtedy człowiek otrzymuje inną moc. O niej powiedział
Jezus do św. Pawła: "moc w słabości się doskonali". Co Siostra
na to?
- Tak
po prostu jest. Gdy słabniemy, wtedy dajemy więcej miejsca na Boską
inicjatywę, by On mógł działać tak, jak chce. Takiego zaufania uczymy
się przez całe życie. A ja - z taką kondycją serca, jaką mam obecnie
- pragnę nadal wpisywać swoje życie w rozwijający się młody Kościół
Afrykański i tak dojrzewać do całkowitego daru z siebie.
-
Dlatego życzę kochanej Siostrze jak najlepszych wyników z tej "nauki"
dla siebie osobiście i dla tych, wobec których daje Siostra świadectwo
zawierzenia Bogu i ciągle młodego duchem zaangażowania w służbę bliźnim.
Niech nadal moc Boża objawia się poprzez Siostrę pośród naszych Czarnych
Braci!
Rozmawiała
s. Krystyna Lemańska