Bóg, jak się
wydaje, teraz wzywa bardziej niż przedtem. Pojawiają się coraz
liczniejsze powołania, a rozbudzenie to występuje od niedawna
i będzie się ono bez wątpienia dopełniało w przyszłości. Z pewnością
Bóg wzywa zawsze, ale obecnie uczestniczymy w nieporównywalnym
spotęgowaniu tego "zjawiska".
To określenie może wywołać szok; jest jednak prawdziwe i nie znaczy
w żadnym wypadku, że mężczyźni i kobiety końca XX wieku są lepsi
lub bardziej "zasługujący" niż ich poprzednicy. Są nawet
często słabsi, bardziej zranieni i wrażliwsi na cierpienia (jakiekolwiek
by one były) niż przedtem (wynika to ze stwierdzeń lekarzy).
Jednak, wydaje się, że żyjemy w czasach szczególnych, kiedy Pan
powołuje robotników na swoje żniwo, bo ono w naszych czasach zapowiada
się obfite... A czas nagli. Kościół, ostatni papieże od Vaticanum
II, nie przestają przypominać o tym wiernym, zachęcając ich do
otwierania się na wielorakie wezwania Ducha Świętego.
Cieszmy się, że żyjemy właśnie w tych czasach, nawet jeśli są
naznaczone mrokiem i niepokojem. Jest to "szansa budząca
strach "; bo jeśli Bóg nasila swoje wezwania, wydaje się,
że czyni je bardziej radykalnymi niż
przedtem i to bez względu na stan (rodzina, życie zakonne), stąd
coraz mniej czasu na "oglądanie się wstecz" lub dawanie
odpowiedzi wymijających. Na te czasy, o których mówi się, że są
czasami ostatecznymi (co wcale nie znaczy że nadchodzi koniec
świata, ale że ten okres jest naznaczony niebywałą łaską przygotowującą
niespotykany dotąd wstrząs, którego nikt nie potrafi i nie musi
sobie wyobrażać), Bóg przygotowuje sobie różnych apostołów.
Należy zauważyć, że "klasyczny" proces drogi duchowej
wydaje się u wielu zakłócony... jak gdyby łaska szła dalej lub
rozszerzała się inaczej w duszach tych, którzy zwracają się ku
Bogu, ku Chrystusowi. Łaski przedtem zastrzeżone dla osób bardzo
zaawansowanych w życiu duchowym lub mistycznym, są niejednokrotnie
udzielane młodym konwertytom (a nawet jeszcze nieochrzczonym).
Jak to rozumieć? Nie oznacza to, że Bóg faworyzuje nasze czasy
i że to odwrócenie etapów jest jakimś łatwym rozwiązaniem gmatwaniny
problemów lub też jest namiastką życia z Bogiem. Pozostają "w
mocy" tak samo wielkie wymagania, bo Bóg pragnie, abyśmy
byli świętymi... ale zabiera się do tego inaczej, dodając kontekst
"czasów ostatecznych".
Bierzmy więc na serio działanie miłości naszego Pana, a zwłaszcza
chciejmy zadać sobie trud rozpoznawania, czego On od nas oczekuje.
Każdy z nas bierze udział w zawodach o wielką stawkę. Wymagana
jest ta oczywiście roztropność i powinna ona temperować chwilowe
uniesienia, które mogłyby nas rzucić na oślep w niewłaściwym kierunku
lub na mieliznę. Duch Święty pragnie, abyśmy byli gorliwi i śmiali,
ale nie chce byśmy byli samobójcami. W końcu, chodzi o przeżycie
przymierza z naszym Bogiem ... a to nie jest drobnostka.
Trzy
ważne pytania
W drodze powołania
mogą się pojawić trzy rodzaje sytuacji. Określenie dokładne tej,
w której się znaleźliśmy, jest dobrym przygotowaniem do rozpoznawania
Bożego wezwania.
1.
Są tacy, którzy czują naprawdę i już od pewnego czasu, że znajdują
się na wirażu swego życia. Przeczuwają, opierając się na różnych
wydarzeniach, że droga, którą dotychczas szli, napina się jak
łuk, obierają więc inny kierunek, na który się nie decydowali.
Ich życie, nawet już wyraźnie otwarte na Boga, wydaje im się niewystarczające
w swoim sensie lub nieodpowiadające wystarczająco na to, czego
oczekują. Stawiają więc pytania: Co robić? Co wybrać? Po co? Dokąd?
2.
Są też tacy, którzy czują, że są pociągnięci w jakimś nowym kierunku
lub "zmuszeni" wręcz do konkretnej zmiany ze względu
na to, czym żyli do chwili obecnej. Ich pytanie brzmi: "Czym
jest wola Boża w stosunku do mnie?" Czy pociąga ich właśnie
namaszczenie, czy też pobudza ich do tego pragnienie naturalne?
3.
Są wreszcie tacy, którzy używali już dość sposobów, by się upewnić
(na ile można to zrobić), że ich "plan" powołania pochodzi
właśnie od Bożej mądrości. Wydaje się jasne, że Bóg ich wzywa
w ten sposób, ale wahają się, czy chwila jest odpowiednia, aby
zrobić ten krok, czy też trzeba zaczekać aż sprawy bardziej dojrzeją?
Okres
- huśtawka
Tak nazywamy
to, o czym już mówiliśmy, gdy zastanawialiśmy się nad przeczuwaniem
wirażu w naszym życiu, wirażu wyraźnego, jakkolwiek nie poszukiwanego.
Ale przyjrzyjmy się dokładniej owemu sławnemu okresowi - huśtawce.
Chodzi o uświadomienie sobie tego, co obejmuje moje życie i co
jest w nim już bardzo pozytywne, a co mnie już nie zaspokaja.
Przypomnijmy sobie historię bogatego młodzieńca. Nawet jeśli moje
skromne życie przynosi owoce dla Boga, potrzebuje ono czegoś więcej,
niekoniecznie intensyfikacji czegoś czy większej aktywności. Chrystus
po prostu pragnie zająć więcej miejsca w moim życiu.
Okres - huśtawka nosi w sobie pozytywne niezaspokojenie. Innymi
słowy jest to stymulujące pragnienie większego daru z siebie dla
Pana, nawet jeśli nie wiem, jak to zrobić. Przeciwnie, niezaspokojenie
określane jako negatywne, jest wyjaławiające. Rodzi się ono wówczas,
gdy życie z Bogiem nas nuży, kiedy czynimy z niego rutynę, kiedy
stajemy się nim zdegustowani lub znudzeni.
W jakiś sposób niezaspokojenie pozytywne nas nie opuszcza, nawet
gdy odpowiemy na Boże wezwanie. Dzieje się tak, bo owo niezaspokojenie
jest dynamizujące i pokazuje, że potrzebuję zawsze Boga, że On
nigdy nie przestaje pociągać mnie ku sobie. Życie z Chrystusem
nie jest jakimś konkursem, który za wszelką cenę trzeba wygrać,
a po jego wygraniu wszystko się kończy i zostaje poukładane raz
na zawsze. Przeciwnie, im bardziej odnajduję Boga, odpowiadając
na Jego wezwanie, tym bardziej pragnę dalej z Nim iść. W końcu,
w szczerej i odnawianej codziennie odpowiedzi na wezwanie, nie
nużymy się, idąc za Chrystusem. Czasem jest się "zadyszanym",
nawet zniechęconym... Są to tylko klasyczne pokusy. Ale nużyć
się naprawdę nie można, chyba że zbyt oddaliliśmy się od naszego
namaszczenia lub od naszej pierwotnej wierności.
Okres - huśtawka daje się dość łatwo potwierdzić w naszym życiu,
jeżeli mamy odwagę postawić sobie jasne pytanie. Jego ujawnienie
jest ważne, gdyż charakteryzuje ono pracę łaski, jak gdyby Bóg
właśnie przygotowywał mnie do przyjęcia światła. Jednak, nie należy
zbyt szybko kończyć okresu - huśtawki, kiedy ów czas zdaje się
pojawiać właśnie po porażce uczuciowej, zawodowej lub nawet duchowej.
Uwaga na brak roztropności! Porażka pociąga bardzo często za sobą
wstrząs wewnętrzny, dający początek dziwnej zmianie podejmowanej
jakoby dla "odzyskania równowagi" lub "zaczęcia
od nowa, inaczej" albo też po prostu dla "zapomnienia".
Nie chodzi bez wątpienia o prawdziwy okres - huśtawkę i nie trzeba
wtedy narażać się na wymyślanie dla siebie rzekomych wezwań. Tutaj
mogą one odgrywać rolę pragnienia ucieczki.
Jednak niektóre niepowodzenia okazują się wyraźnie "opatrznościowe"
w tym sensie, że właśnie czasem z powodu utraty pracy, przyjaźni
czy drugiej osoby, łaska Boża pobudza człowieka, aby stawiał sobie
szczere pytania i zwrócił się w końcu ku Panu. Niepowodzenie "opatrznościowe"
jest ewidentne dla tego, kto je przeżywa lub dla jego duchowego
przewodnika.
Ostatni element, który może zmylić rozpoznanie okresu - huśtawki,
to sytuacja, gdy ktoś posiada niestały charakter. Niektórzy rzeczywiście
mają skłonność do częstego zmieniania miejsca lub działalności,
przyjaciół, miejscowości itp. Chodzi tu o niestałość notorycznąˇ
Jeśli stwierdzimy, że jesteśmy tacy, uważajmy na nasze niezaspokojenia.
Mogą one być jedynie wyrazem naszej psychiki, co nie znaczy, że
Bóg nie oczekuje od nas niczego. Po prostu wtedy nasze rozpoznawanie
powinno skupić się na innych czynnikach.
Wydarzenia
- znaki
Obiektywne
uświadomienie sobie okresu - huśtawki ma swoją wagę: oznacza ono,
że nawet jeśli pojawia się niepewność co do mojego wezwania, noszę
jednak w sobie większą ilość znaków, o których nie myślę. Percepcja
konkretnego powołania nie przychodzi natychmiast (lub przynajmniej
dzieje się tak bardzo rzadko). Wymaga to wewnętrznej pracy łaski.
Bóg przygotowuje teren, czasem dużo wcześniej, chociaż być może
niepostrzeżenie, aby móc w odpowiedniej chwili zebrać owoce, które
są już dojrzałe.
Gdy przeżywam okres - huśtawkę, Pan już nie może nie mówić przez
pewne wydarzenia. Być może tego na co dzień nie zauważam, ale
kiedy moje życie wydaje się wchodzić w wiraż, mogę być pewny tego
rodzaju Bożego działania. Pozostaje mi więc szukać wydarzeń -
znaków, które są jakby Bożymi drogowskazami mojego wezwania, ale
które mniej lub bardziej wymknęły mi się jako takie.
Jestem więc zaproszony do oceny, jeśli to możliwe z pomocą doradcy
duchowego - dawnych wydarzeń, które mogą mnie skierować ku lepszej
percepcji mojego wezwania. Jednak, mniej tu chodzi o analizę jakichś
wydarzeń, a więcej o rozróżnianie ich ciągłości. Jeśli ktoś jest
przyzwyczajony by mówić, że Bóg maluje ścieżkę ludzkiego losu
krętymi liniami, to dlatego, że jest jedna linia - nazwijmy ją
kierunkowa - ukryta w życiu każdego człowieka. Ta linia uwidacznia
się przy okazji szczególnych okoliczności, które dopiero wtedy
stają się wymowne.
Wbrew pozorom, wydarzenia będące wyznacznikami życia, nie są niezależne
ani ich przyczyną nie jest przypadek. Bóg ma jakby" ukrytą
myśl" względem każdego, zaś Jego wszechwiedza sprawia, że
niektóre wydarzenia, być może mało ważne lub zapomniane, być może
wielkie, stają się w końcu dla nas znakami Jego oczekiwania względem
nas.
Jednak, są one znakami w miarę ich ciągłości lub ich zbieżności.
Trzeba korzystać z czasu, by docenić tę ciągłość, bo ciągłość
ta nie od razu rzuca się w oczy. Nie należy do rzadkości, że pierwsze
"dotknięcie" wezwania (to znaczy pierwsze wydarzenia
- znaki) pojawiają się w życiu wcześnie: w okresie wczesnej młodości
lub w dzieciństwie. Rodzice na tym obszarze nie zawsze prezentują
właściwe postawy, natomiast ich rola jest cenna w okresie rozwoju
ewentualnego wezwania. Pewna dwudziestojednoletnia kobieta czując
się powołaną w dwunastym roku życia do życia konsekrowanego, znosiła,
w okresie kiedy zwierzyła się rodzinie z tego zamiaru, z jej strony
drwiny i szykany. Dziesięć lat później przeszła przez okres -
huśtawkę, ale rozpoznanie pierwszego "dotknięcia" było
trudne i bolesne.
Wydarzenia są więc wymowne, jeśli chodzi o nasze wezwanie i pokazują
się nam jako znaki, zwłaszcza w okresie - huśtawce. Należy uważać
jednak na to, aby zbytnio nie "uduchawiać " i nie widzieć
tych znaków wszędzie, szczególnie w okolicznościach, które nam
odpowiadają lub zwracają się ku naszym pragnieniom naturalnym.
Fałszywe
pytania
Poszukiwanie
naszego wezwania pozostawia nas często w niepokoju, dopóki nie
przyjdzie światło. Te niepokoje, te liczne pytania podbijają nasze
serce i nasz rozum. Pokazują się jako ważne, podczas gdy nie są
ani zasadnicze, ani priorytetowe, przynajmniej w kontekście naszej
prawdziwej drogi. Przeszkadzają nam raczej niż zbliżają do oczekiwanego
światła. Mogą nawet stanowić przeszkodę w percepcji tego, co Duch
Święty pragnie nam objawić o naszym wezwaniu.
Jednym z klasycznych przykładów jest pytanie o stan życia, wywołujące
wiele obaw i energii: życie zakonne czy małżeństwo? Małżeństwo
czy życie zakonne? Jest to typowy rodzaj pytania, które jest jak
drzewo zasłaniające las. Ogniskujemy w nim swoje obawy i sądzimy,
że Bóg powinien mówić najpierw, dając jasną odpowiedź. Ale Bóg
nie ma być może ochoty tak postępować, by objawiać to wezwanie.
Aby zachować twarz, narażamy się na oczekiwanie pociągu na niewłaściwym
peronie życia... podczas gdy nasz właściwy pociąg wjeżdża na peron
sąsiedni i możemy go przegapić.
Miejmy więc odwagę uwolnić się od fałszywych pytań, które nas
niepokoją, aby uczynić nasze serce i nasz rozum gotowymi. Uwalniajmy
się od obrazów, które nas wypełniają i nastawiajmy się na słuchanie
Ducha Świętego. Nie ufajmy również przedwczesnym wykluczeniom:
czekajmy aż Pan przemówi do nas w najbliższym czasie, ale włączajmy
z góry obszary, które napawają nas lękiem i na których nie chcemy
(świadomie lub nie) poznać głosu Bożego: "Panie, pójdę za
Tobą, gdzie zechcesz... ale nie tam!" Nasza wewnętrzna gotowość
powinna być całkowita, by słyszeć i rozpoznawać to, czego Bóg
od nas oczekuje.
Spotkanie
pragnień i wydarzeń
Złotą regułą
w procesie rozpoznawania powołania jest, aby wiedzieć, że wezwanie
sytuuje się zawsze na skrzyżowaniu pewnych pragnień nadprzyrodzonych,
wywierających na nas nacisk, i wydarzeń - znaków, którymi żyjemy
lub żyliśmy.
Nie ma jednych bez drugich! One jakby się uzupełniają, a Boża
Mądrość "organizuje" ich związek ze względu na nasze
wezwanie.
Mogę pragnąć być kapłanem. To dążenie ogarnia mnie wewnętrznie
obecnie na sposób dość stały, nawet jeśli przedtem doznawało ono
"wzlotów i upadków". Ale muszą pojawić się wydarzenia
- znaki w postaci np.: spotkań z innymi kapłanami, zbiegów okoliczności
uwrażliwiających mnie na kapłaństwo czy też rad osób bezstronnych
itd. Jeśli ich brakuje, bądźmy ostrożni!
Wydarzenia prowadziły mnie do konkretnej działalności zawodowej,
kwestionowanej przez moje wezwanie, pytam więc siebie czy ta działalność
przynależy do mojego powołania. Jestem w tej działalności kompetentny,
ale czy jej naprawdę i głęboko pragnę? Jeśli tak, jeśli w modlitwie
przyjmuję ją spokojnie, bez lęku czy wewnętrznego oporu, ale w
autentycznym i natchnionym porywie... wtedy, tak, bez wątpienia,
stanowi ona część mojego wezwania.
Równowaga
psychiczna i uczuciowa
Wezwanie,
jak zauważyliśmy, nie jest zależne lub ograniczone przez wewnętrzne
zranienia czy szczególne lęki, które mogą nam sprawiać ból. Wielu
wolałoby się z tego "leczyć", jeszcze przed zajęciem
się swoim powołaniem. To jest błąd. Bóg nie czeka aż zostaniemy
uleczeni z tego czy innego problemu, aby objawić nam swoje wezwanie,
które w pełni stanie się odpowiednią terapią na nasze osobiste
trudności.
Ta zasada nie wyklucza jednak roztropności. Rozsądek pozwoli ocenić
aktualną sytuację w jej kruchości, aby dojść do wniosku czy jest
dobra, czy też nie, czy zrobić wreszcie krok na odcinku tego powołania.
Tenże rozsądek zbada także, czy występuje brak zgodności pomiędzy
słabością będącą przedmiotem sprawy a formą przeczuwanego wezwania.
Czasem przypadek zdrowotny, zakłócenia równowagi rodzinnej lub
uczuciowej, okres przygnębienia, będą mogły na pewien czas spowodować
osłabienie i destabilizację równowagi wewnętrznej. Lepiej wtedy,
cierpliwie czekając, odłożyć konkretyzację naszego wezwania.
Pewna młoda kobieta, która wyszła z depresji spowodowanej chorobą
gruczołu tarczycowego i rozważająca wstąpienie do Karmelu (przykład
autentyczny) była gotowa odczekać cierpliwie kilka miesięcy, chociaż
jej powołanie jako karmelitanki nie budziło od dawna wątpliwości.
Również przypadek rodziny, która odkryła wezwanie do wstąpienia
do jednej ze wspólnot. Wydawało się ono autentyczne, ale dwoje
najstarszych dzieci sprzeciwiło się temu. Mimo autentyczności
wezwania, wstąpienie do wspólnoty nie mogło być chwilowo brane
pod uwagę, aby nie zakłócać równowagi ogniska rodzinnego.
Traktowanie
charyzmatów jako czegoś względnego
Charyzmaty
mogą być użyteczne w rozpoznawaniu powołania, ale nie są one nigdy
determinujące w wyborze życia na wzór Chrystusa. Należy relatywizować
ich udział nie przez podejrzenia, gdy chodzi o "zjawisko"
samo w sobie, ale dlatego, że nie są one nigdy wystarczające,
aby podjąć decyzję co do kierunku życia. Te rozważania są ważne
w ramach odnowy charyzmatycznej, gdzie rodzą się różne powołania
i gdzie charyzmatom wyznacza się pierwsze miejsce. Jednak na obszarze,
o który chodzi, charyzmaty są zbyt subiektywne, by mogły stanowić
pełny wskaźnik rozpoznania... nawet w odniesieniu do tego, co
nazywa się charyzmatem rozpoznania, a co nie jest prawdziwym typem
bardziej intuicyjnego rozpoznania rozpatrywanego na bazie doświadczenia
i opierającego się na darze rozumu.
Proroctwo, otrzymane słowa poznania*, mają na celu tylko potwierdzenie
trwałej już intuicji wewnętrznej.
Będą mogły czasem bardziej oświecić, dać uzupełniające uściślenie
lub zmobilizować wahających się. Nie będą one jednak nigdy w sposób
priorytetowy determinujące w rozpoznawaniu powołania.
*Le charisme de connaisanca (Charyzmat poznania),
Philippe Madre, Editions du Lian de Juda, 1985.
Bać
się wezwania czy je pokochać?
Jest czymś
normalnym, gdy w obliczu dostrzeżonego wezwania, pojawia się lęk
przed nowym horyzontem, który otwiera się przed nami razem z obszarem
nie znanych spraw i rzeczy. Ale miejmy ufność w Bogu: On da nam
możliwości kochania tego, do czego nas wzywa, nawet jeśli potrzebny
nam będzie czas aklimatyzacji. Ważną rzeczą jest wiedzieć, że
Bóg nigdy nie forsuje naszego sumienia i nie zadaje gwałtu naszej
wolności. Nie możemy potraktować Jego wezwania jako ciała obcego
w naszej osobowości, w naszym życiu. Nawet jeśli wezwanie to początkowo
nas zaskoczy, jest ono przeznaczone dla naszego szczęścia i naszej
świętości.
Niektórzy od razu pokochają swoje powołanie, dla innych nie będzie
ono takie, jak" grom z jasnego nieba", ale w końcu nadejdzie.
Wierność otrzymanemu wezwaniu otwiera na radość. A Bóg pragnie
przecież naszego szczęścia.
Nie
czekać, aż będziemy gotowi!
Uczucie bycia
wystarczająco gotowym, aby odpowiedzieć na wezwanie, należy do
rzadkości. Ogólnie, nie czujemy się wystarczająco gotowi i jest
to uczucie normalne, które jednak należy oddalić. Jeśli robimy
z niego pretekst, aby wycofać się lub niepotrzebnie je odłożyć,
podczas gdy jest ono wyraźne, ogarnie nas smutek.
W każdym razie nie będziemy mieli nigdy wystarczającej pewności,
by rzucić się w przygodę powołania. Jeśli zdobycie tej pewności
warunkuje naszą odpowiedź, jesteśmy na błędnej drodze.
Gdyby Bóg, aby wezwać człowieka do swojej służby, czekał aż będzie
on zupełnie gotowy, nie miałby robotników na swoje żniwo.
Skok
w wiarę
Nawet
gdy jesteśmy przekonani o naszym wezwaniu danie odpowiedzi zakłada
zawsze doświadczenie skoku w wiarę. Jest to tak, jakby postawić
stopę na nieznanej ziemi, nie wiedząc nigdy na pewno, co się przeżyje
i jak się przeżyje. Trzeba, abyśmy stanęli mężnie wobec tego skoku
w nieznane, który może okazać się skuteczną szkołą ufności w Bogu.
Jest to doświadczenie jednocześnie wspaniałe i trudne, bo ten
skok w nieznane (a nie w pustkę), jest jakby szczytem "tak"
jakie mam powiedzieć Bogu. Wydaje się, że im bardziej będę przeżywał
ten skok w wiarę i ufność, w zawierzenie, tym moje początkowe
"tak" będzie głębsze i owocniejsze będzie moje życie
z Panem. Ale jeden warunek: jeśli tylko wytrwam w tym "tak"!
Istnieje jakby relacja proporcjonalności pomiędzy jakością mojego
skoku w wiarę (w nieznane), a więc jakością mojego "tak"
danego Bogu, a owocnością mojego "wybrania".
Tu również Maryja jest wspaniałym przykładem.
Ona, która została zaproszona do dania odpowiedzi na wezwanie
anioła, doświadczyła tego skoku w wiarę. Uczyniła to z takim zaufaniem,
z takim zawierzeniem, że Jej "fiat" było całkowite,
a Jej życie niesłychanie owocne.To właśnie przez Nią bez wątpienia
możemy wypraszać sobie tę łaskę ufności, aby nas rzuciła, jako
dzieci w rękach Ojca, tam, gdzie On nas potrzebuje.