powołanieznaki wezwania10 najczęstszych pytań świadectwa rekolekcje

Świadectwa Sióstr o swoim powołaniu...

Drogi wezwania są różne. Można być tylko zdziwionym niewiarygodną różnorodnością powołań. Bóg "nie zabiera" się do tego w jednakowy sposób, ale w odniesieniu do każdego powołanego posługuje się szczególną pedagogią, zależną bez wątpienia od osobistej historii tych, których powołuje, ich sytuacji, lecz przede wszystkim mającą związek z Jego niezgłębioną mądrością.


Powołał mnie Pan spośród Was
Zawsze marzyłam o studiach, o filologii chorwackiej... Nie myślałam o zakonie, bo nauka była dla mnie najważniejsza... Według mnie po prostu nie nadawałam się do zakonu pod żadnym względem... Nie próbowałam do siebie nawet dopuszczać takiej myśli... gdyby jednak... To nie dla mnie - powtarzałam sobie.
Jezus jednak każdego dnia przychodził, dotykał mnie, wołał po imieniu. Znał mnie przecież bardzo dobrze, wiedział kim jestem, jakie mam wady, jakie mocne strony i w swojej Miłości codziennie cierpliwie wołał i czekał na mnie. A ja miałam inne plany... Jezus cierpliwie czekał... Na przeciw mojej szkoły była kaplica wieczystej adoracji, czasem na długiej przerwie biegłam tam, aby choć przez chwilę poadorować Jezusa... Przychodziłam i słuchałam..., Jezus rozpalał we mnie swoją Miłość. W moim sercu zrodził się jednak jakiś dziwny niepokój. Zaczęłam przychodzić tam coraz częściej, przed lekcjami i po lekcjach. Słuchałam... Jezus z miłością patrzył na mnie i czekał na moją odpowiedź... Nie mogłam uwierzyć, że Bóg ma dla mnie zupełnie inny plan, trudno było mi to przyjąć. Wreszcie zdobyłam się na odwagę i powtórzyłam za Maryją: "NIECH MI SIĘ STANIE WEDŁUG TWEGO SŁOWA!" Pokój w sercu i radość w moich oczach promieniowały na wszystkich... Od tego czasu codziennie dziękuję Jezusowi Eucharystycznemu za dar powołania, za zaufanie, że mimo moich słabości, z Jego pomocą, będę dobrą siostrą. Bogu niech będą dzięki, że potrafiłam postawić Jezusa ponad siebie!!!
Jestem w Zgromadzeniu Sióstr Służek NMP Niepokalanej, w ukryciu (bez habitu) służę Bogu i ludziom. Codziennie na nowo odkrywam wartość swojego powołania.
Na zewnątrz ludzie nie rozpoznają mnie jako siostrę zakonną, niejednokrotnie nie przyszłoby to nawet do głowy. A jednak... Kiedyś spacerując po ulicach jednego z naszych turystycznych miast, zauważyłam siedzącego na schodach młodego człowieka. Często przechodziłam tamtędy i kilkakrotnie zwróciłam na niego uwagę. Pewnego dnia postanowiłam podejść do niego, zanim jednak to zrobiłam pomyślałam, że może jest głodny. Weszłam więc do pizzerii i kupiłam jedną pizzę i usiadłam obok niego. Muszę przyznać, że był bardzo zdziwiony... Nie chciał patrzeć mi w oczy, ale zjedliśmy pizzę rozmawiając... o życiu... Nie był z tego miasta, jak się okazało od kilku miesięcy był bezdomnym i żył z tego co otrzymał od ludzi. Po dłuższym czasie zapytał mnie czy mam "coś wspólnego z Bogiem"... Powiedziałam, że jestem chrześcijanką, katoliczką... Trochę się zdziwił i zapytał co ja w takim razie tutaj robię obok niego... Przyznam, że zabolało mnie to..., ale próbowałam z nim dalej rozmawiać. Jednym z kolejnych pytań jakie mi zadał było: "Kim jest Wasz Bóg? Co On takiego zrobił, że uważacie Go za Boga?" Pierwszy raz znalazłam się w sytuacji kiedy ktoś w ten sposób pytał o Boga. Powiedział do niego: "Słuchaj ... Bóg jest Miłością!" Tylko te trzy słowa. Wystarczyło. Później powiedział mi, że on też jest ochrzczony, ale nigdy nie doświadczył miłości Bożej, ostatni raz modlił się w II klasie szkoły podstawowej. W pewnym momencie odwrócił się w moją stronę i powiedział: "Wiesz, czasem chodzę do kościoła, wszyscy się modlą, a ja siedzę i gadam z tym Bogiem..., mówię Mu o wszystkim..." To naprawdę niesamowite!!! Mówię do niego: "Przecież to najszczersza modlitwa!" Po chwili zobaczyłam w jego oczach łzy... "To ja umiem się modlić?" Rozmawialiśmy chyba 3 godziny, na koniec powiedział mi: "Dobrze, że nie jesteś zakonnicą, bo chyba nie miałbym odwagi o tym wszystkim z Tobą rozmawiać." Uśmiechnęłam się i podziękowałam jeszcze raz Jezusowi, że wybrał mnie , abym była narzędziem w Jego ręku.

s. Gosia


Wypełnił moje serce Swoją Miłością
Mam na imię Agnieszka i chciałam się z Wami podzielić, jak Jezus przyprowadził mnie do swojej Miłości i do odkrycia własnego powołania. Pierwszym świadkiem Bożej Miłości była moja babcia, która według mnie zbyt szybko odeszła do Pana. Zaczęłam się o to buntować. Stwierdziłam, że Pana Boga nie ma, jeśli zabiera ukochane osoby. Wzięłam życie w swoje ręce. Wszystko było dobrze do momentu, gdy nie pojawiło się cierpienie.
Sama nie mogłam go unieść i wytłumaczyć go sobie. Na szczęście spotkałam młodych ludzi z Odnowy w Duchu Świętym, którzy pomogli mi przyjść do Pana. I tak przez różne rekolekcje, spotkania wspólnotowe moje cierpienie, bunt, pustka, stały się miejscem spotkania z uzdrawiającą Miłością Boga. Aż przyszedł moment, iż poznałam w sercu, że Jezus pociąga mnie do szczególnej miłości. Na początku tego nie rozumiałam. Miałam chłopaka. W duszy zaczęły się rozterki. Czego Jezus chce ode mnie? Zaczęłam się dużo modlić i to pozwoliło mi zostawić moje marzenia, własne plany i osoby, by mieć tylko Jezusa. Ale jak i gdzie?... Podczas rekolekcji poznałam siostry Służki i byłam przekonana, że to jest to! Chociaż droga do ostatecznej decyzji okazała się też nie taka łatwa. Ktoś czuwał, aby tworzyć przeszkody... Teraz wiem, że znalazłam swoje szczęście, miłość i spełnienie. Decyzja, którą podjęłam była właściwa i dziś - jako juniorystka w Zgromadzeniu, po rocznym pobycie w Rzymie i pewnym doświadczeniu życia zakonnego - cieszę się swoim powołaniem. JEZUS jest Tym, który wypełnił moje serce i rozkochał je swoją Miłością!

s. Agnieszka


Bóg wie, gdzie mogę być szczęśliwa
Od ośmiu lat miałam kontakt z siostrami Służkami, gdyż jedna z nich s. Ewa - przygotowywała mnie do I Komunii Św. Właśnie ta siostra znała i pamiętała wszystkie "swoje dzieci" i towarzyszyła im w przygotowaniu się do następnych sakramentów, a później opiekowała się ich dziećmi.
Zawsze mieliśmy możliwość spotkania się z nią, oraz z innymi siostrami podczas nabożeństw w kościele, a w większe święta braliśmy udział w procesjach, po których byliśmy nieraz zapraszani do sióstr na uroczyste śniadanie. Siostry podczas posiłku prowadziły różne tematy, czasami o życiu zakonnym. Ze mną osobiście siostry rozmawiały o powołaniu zakonnym, lecz ja wyobrażałam swoją przyszłość w życiu rodzinnym. Wiem, że siostry modliły się z mnie, a s. Ewa w szczególny sposób. Jestem przekonana, że dzięki ich modlitwie pewnego razu przeżyłam bardzo osobiste spotkanie z Chrystusem, doświadczyłam Jego ogromnej miłości., której zawsze szukałam, sama tego nie wiedząc. Odtąd jedynym moim pragnieniem (i do tej pory) zawsze zostać w ścisłej bliskości z Bogiem. Chociaż na początku nadal myślałam, ze będę dążyć do świętości w życiu rodzinnym. Czasami przychodziły myśli o życiu zakonnym, lecz ja je zdecydowanie odrzucałam, bo wyobrażałam sobie, ze z zakonie nie można być szczęśliwą. Bóg jest Bogiem i powoli poprowadził mnie do zrozumienia, ze jedynie Bóg wie, gdzie ja mogę być szczęśliwa, bo On mnie poznaje najlepiej. Więc całą duszą uległam pytaniu Boga "Czego chcesz ode mnie abym wybrała?". Myślę, że duży wpływ na to mieli Bracia misjonarze z Belgii (Fraternite de Tiberiade), u których często bywałam na oazach, oraz czytanie życiorysu św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Pan Jezus mi odpowiedział - w taki sposób, że nie miałam wątpliwości, że to właśnie On mówi. Po zdaniu matury wstąpiłam do sióstr Służek, bo według rady jednego z braci Tiberiady, Pan Bóg chciał mnie widzieć w tym zakonie, z którym najpierw się poznałam. Dziękują Bogu za dar powołania.

s. Vitalija


Stać się maleńką Jego służką
Pochodzę z Łotwy. Narodziłam się w rodzinie niewierzącej, gdzie nie mówiono o Bogu, dlatego za największą łaskę uważam mój Chrzest w wieku 10 lat i krótko potem - Bierzmowanie, gdy zaczęło się jakby moje drugie życie. Dobry Bóg stopniowo - w miarę dorastania - objawiał Siebie przez dobrych ludzi, przyjaciół z pielgrzymki, kapłanów.
Teraz widzę Jego bezgraniczną czułość, z jaką strzegł moją wiarę. W klasie byłam sama, która chodziła do kościoła, dlatego chciałam ukrywać tego, zachować się jak moje rówieśnicy. Jednak doświadczyłam dziwnej samotności nawet podczas zabaw pośród wielu ludzi, zakosztowałam gorycz wyrzutów sumienia z powodu mojego zachowania, czułam, że to nie moje miejsce, że należę do mego Boga...
Czytając "Dzieje duszy" małej św. Tereski, nagle powstało we mnie pytanie - gdybym ja też została zakonnicą jak ona? Popłynęły łzy - od szczęścia wobec ofiarowanej mnie wolności i od lęku, co o mnie pomyślą ludzie, jak to przyjmą moje rodzice. Równocześnie czułam, że zbliża się chwila, gdy nie będę już mogła oprzeć się miłującemu wołaniu Boga. I nadszedł dzień 16 grudnia 1995 roku, gdy po Eucharystii odpowiedziałam Jezusowi - "TAK, oto jestem Twoja". Wszystkie przeszkody stały się nieważne, a ja - szczęśliwa, bezmiernie szczęśliwa.
Tęskniłam wstąpić jak najszybciej po zakończeniu studiów do zakonu, ale Jezus - jakby wszystko jeszcze bardziej przyspieszał. Dla mnie jest wielką tajemnicą to, że wybrał dla mnie właśnie Zgromadzenie Służek Maryi, żebym tu - w ukryciu i prostocie pod płaszczem Służebnicy Pańskiej - stała się maleńką Jego służką.


s. Inese



Droga
U początku mojego powołania stanął Bóg. Pan skierował do mnie następujące słowo: "Zanim ukształtowałem cię w łonie matki znałem cię, nim przyszedłeś na świat, poświęciłem cię". (Jr 1,4-5) Będąc w szkole średniej zrodziło się w moim sercu pragnienie poznania Boga i coraz bardziej odczuwałam Jego obecność. Jego pukanie do mego serca i glos, który często przemawiał do mnie i wzywał po imieniu (…!) - "Pójdź za Mną" - wydawał mi się bardzo tajemniczy.
Kiedy próbowałam na wszelkie sposoby zagłuszyć w sobie ten głos, wówczas stawał się mocniejszy i byłam coraz bardziej pewniejsza, że to właśnie na mnie patrzy Pan Jezus z miłością. Czułam się dosłownie "pyłkiem w rękach Bożych. Często pytałam siebie - czy to jest możliwe, że to ja, właśnie ja? Bardzo gorąco modliłam się do matki Bożej Nieustającej Pomocy (nowenna przez 9 miesięcy) o rozeznanie Woli Bożej. Pewnego dnia, po rozmowie z ks. Zygmuntem Niewęgłowskim, moim bratem stryjecznym, na ten temat, głębiej zaczęłam się zastanawiać nad swoim powołaniem, które tak naprawdę nie jest moją własnością, ale niczym nie zasłużonym darem Bożym. Trzeba było "sprzedać wszystko" - pozostawić najbliższych i wyruszyć, ale gdzie? Nie wiedziałam gdzie, a Pan Jezus miał gotowy plan. Zrealizował go z poczuciem humoru. Wspomniany kapłan dał mi adres do sióstr Benedyktynek w Żarnowcu. Miejsce to oddalone jest od mojego domu o 600 km. Po trzydniowym pobycie wróciłam do domu. Pan Jezus czekał na mnie tuz obok by posłużyć się moją sąsiadką siostrą służką - Zofią Niewęgłowską. S. Zofia zawiozła mnie w pewien lipcowy dzień do miejscowości o pięknej nazwie, pochodzącej od imienia Maryi, do Mariówki. Myślę, że w czasie 9-cio miesięcznej nowenny do Matki Bożej Nieustającej Pomocy zapadła decyzja, że będę Jej Służką. O dziwo w Mariówce serce moje napełniło się radością i przekonaniem, że to właśnie tu jest moje miejsce. Radość zmieszana ze łzami szczęścia była dla mnie znakiem, że tu odnalazłam to, czego szukałam. Po dwóch dniach pobytu wróciłam do domu, aby w sierpniu powrócić do Mariówki już na stałe. Do postulatu zostałam przyjęta 20 sierpnia w liturgiczne wspomnienie św. Bernarda - wielkiego czciciela Maryi.(czyżby byli oni w zmowie?). Dziś po 10 latach pobytu, Jezusowi, który mnie wybrał już przed założeniem świata i zapragnął mojego serca, śpiewam: "Jezu ja Ci dziękuję - to moje jedyne słowo. Więcej mówić nie umiem". Dziękuję - za twoje Jezu spojrzenie z miłością i wezwanie mnie po imieniu (...!) - "Pójdź za Mną". Dziękuję - za moją rodzinę zakonną, Dziękuję - za wspólnotę, w której przebywam, Dziękuję - za wszystkich, których pan postawił i wciąż stawia na drodze mego powołania. Krocząc drogą mego życia zakonnego modlę się każdego dnia słowami: "Boże, niech oczy Twoje widzą mnie zawsze wierną, a gdy przyjdzie po mnie Chrystus, Syn Twój, niech mnie znajdzie czuwającą i postawi nad wszystkimi dobrami swymi. Rządź nami panie i zachowaj nas. I pomnażaj zawsze w duchu i liczbie".

S. Elżbieta

 


Dyskretna obecność Matki...
Kiedy patrzę na 22 lata mojego życia zakonnego (prawie 12 lat po ślubach wieczystych) widzę w nim dyskretną obecność Maryi. Czasem myślałam, że wybór Zgromadzenia Sióstr Służek NMP Niepokalanej był przypadkowy. Tylko to Zgromadzenie znałam i dlatego do niego wstąpiłam. Dzisiaj czuję, że to jest jeden z dowodów obecności Matki i delikatnego jej prowadzenia.
W tym miejscu chciałabym na chwilę wrócić do "kraju mojego dzieciństwa". Od najmłodszych lat pamiętam siebie wędrującą wśród pól i zbóż i "rozmawiającą" po swojemu z Panem Bogiem. Wśród tysięcy marzeń, jakie wtedy snułam pojawiała się też myśl o zakonie. Nie należała ona do najbardziej atrakcyjnych; marzyłam o zawodzie aktorki, aktorki, piosenkarki, spikerki... Zakon stawał się atrakcyjniejszy, gdy widziałam siebie pracującą wśród czarnych dzieci w Afryce. Poezja pól i lasów, większa proza rodzinnego domu, kształtowały moje serce, które później usłyszało Jezusowe wezwanie. Wcześniej jednak był sen. W dzieciństwie często widziałam w snach aniołów, Matkę Bożą, Jezusa. Jednak w moim śnie od początku dostrzegałam jakiś znak. Nie rozumiałam pełni znaczenia tego snu, może do dziś jeszcze w pełni go nie rozumiem. Z tacą pełną przepięknych owoców szukałam kogoś, kto poszedłby ze mną do kościoła, aby poświecić te owoce. W całej wsi nie znalazłam koleżanki, która chciałaby razem ze mną iść do kościoła. Kiedy zrezygnowana stałam na podwórku, spojrzałam na swój dom i zobaczyłam nad nim, a właściwie stojącą na nim Maryję Niepokalaną. Postać była bardzo duża, swoim niebieskim płaszczem ogarniała cały dom, oblicze Jej było pełne pokoju, słodyczy, ciepła, dobra, uśmiechu. Od tamtego snu czułam, że najpiękniejsze owoce swojego życia oddam Bogu i wydawało mi się, że będę w tym sama, przynajmniej nie będzie mi towarzyszyć żadna koleżanka ze wsi, a przecież były takie, mówiły o zakonie. Lata biegły szybciej od dziecięcych marzeń. Formacją religijną i duchową zajmowali się rodzice, ale przede wszystkim Siostry - Służki NMP Niepokalanej. Swoich kontaktów z siostrami nie ograniczałam tylko do katechezy, ale zawsze nawiązywałam bliższe relacje i odwiedzałam siostry w domu zakonnym. Bezpośredniość, otwartość, serdeczność sióstr umacniały moją myśl o zakonie. Kiedy pojechałam do Sandomierza na rekolekcje powołaniowe, odnalazłam na ścianie w kaplicy Matkę Bożą z mojego dziecięcego snu. Była taka sama; tak samo wyciągnięte ręce, które pragną przygarnąć i oblicze tak samo spokojne, łagodne, dobre. Decyzja wstąpienia zapadła wcześniej niż planowałam i tak niespodzianie, że dla mnie samej była zaskoczeniem. Wbrew zapowiedziom wielu mistrzów życia duchowego, Bóg wcale nie obsypał mnie "słodyczami i pociechami". Zewnętrznie nie miałam z niczym problemów, wszystko akceptowałam i wszystko mi się podobało, ale wewnętrznie przeżywałam wielką ciemność. Nie potrafiłam wykrzesać w sobie iskierki uczucia radości, że jestem w zakonie. Nie potrafiłam zrozumieć i uwierzyć, że ktoś czuje radość, że czuje się szczęśliwym. Myślałam, że siostry tak mówią, ponieważ tak trzeba mówić lub że to szczęście nie polega na odczuwaniu. Nie czułam się nieszczęśliwa, ale nie czułam też radości i szczęścia. Czułam noc; wiedziałam, że będę w zakonie pomimo nie odczuwania zadowolenia. Czasem, gdy było bardzo ciężko chciałam po prostu umrzeć. Dzisiaj zastanawiam się skąd wtedy miałam tyle siły i przychodzi mi tylko jedna odpowiedź: Matka Boża była ze mną. Ten dziwny stan trwał 5 lat. Wraz ze ślubami i pierwszą placówką przyszło prawdziwe uczucie szczęścia. Byłam bardzo zdziwiona, że ja odczuwam radość i szczęście, że jestem zakonnicą. Przypomniało mi się dzieciństwo, gdy chłonęłam pole, las, zboże i całe piękno przyrody. Dusza moja zaczęła na nowo, jak w małej dziewczynce, śpiewać radosne pieśni Panu. Wszystko mi w tym pomagało; praca w polu, którą kochałam; opieka nad siostrami chorymi, czego zawsze pragnęłam; cisza i pokój wokół oraz moja głowa pełna fantazji i poezji. Radość z łaski powołania nie opuściła mnie już nigdy. Choć nie spełniło się moje dziecięce marzenie pracy w Afryce (składałam podania z prośbą o wyjazd na misje), to Bóg dał mi możliwość takiej różnorodności zajęć, że jestem mu za wszystko wdzięczna. W każdą pracę starałam się angażować cała, dać z siebie wszystko i gdy czułam, że coś już "osiągam", On zaraz ze wszystkiego mnie ogałacał. Dzisiaj właściwie mogłabym stanąć przed Jezusem z pustymi rękami. Nie mam nic, ale właśnie za to nic jestem Mu wdzięczna. Uczę się nie zarabiać na niebo, nie pracować nad sobą, aby być doskonałą, ale klękać jak żebrak i prosić o Miłosierdzie i Miłość. A dyskretna obecność Maryi...? Po wielu "życiowych klęskach" pojechałam rok temu na indywidualne rekolekcje. Zaproponowano mi cykl konferencji o Matce Bożej. Wystraszyłam się! Jak to pięć dni i tylko o Matce Bożej? Chciałam, a nawet spróbowałam prosić o zmianę, gdyż "nie czułam" tematu. Jednak pomyślałam, że może powinnam bardziej "zaprzyjaźnić się" z Maryją. Poprosiłam o konferencje. Były one całkowicie oparte na "Tajemnicy Maryi" św. Ludwika Marii de Montfort. Cała atmosfera domu rekolekcyjnego, totalne milczenie i to poznawanie "tajemniczej więzi" z Maryją sprawiły, że na wiele problemów z mojego życia spojrzałam w nowym świetle i doświadczyłam darmowości Bożego Miłosierdzia. Problemy, z którymi borykałam się przez wiele lat zniknęły w jednym momencie. Odkryłam na nowo Matkę i jestem szczęśliwa. Dzisiaj mówię z żartobliwie "fajnie mi z Maryją". Jeszcze jedno zdanie muszę i chcę poświęcić ludziom, których Bóg postawił na mojej drodze. Jestem szczerze przepełniona wdzięcznością za cudownych ludzi, którzy darzyli mnie swoją życzliwością, przyjaźnią, pomocą duchową. W tym gronie są moje Współsiostry - Służki, są kapłani diecezjalni i zakonni, są też ludzie świeccy. Po Panu Bogu, to właśnie im najwięcej zawdzięczam. Wszystkim; tym, którzy w wiernej przyjaźni towarzyszą mi nadal i tym, których Bóg dał mi na pewien okres pragnę powiedzieć: Dziękuję! Całe moje dotychczasowe życie to pasmo nieprzerwanych spotkań mojej nędzy, słabości i grzechów z Bożym Miłosierdziem; to dyskretna obecność Matki, która zawsze krzepiła moją ufność, że Bóg większy jest od moich grzechów. Dzisiaj codziennie powtarzam modlitwę, którą zamieścił wydawca do "Traktatu o doskonałym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny" św. Ludwika Marii Grignon de Montfort: Modlitwa do Ducha Świętego - Duchu Święty natchnij mnie, Miłości Boża pochłoń mnie, na właściwą drogę zaprowadź mnie. Maryjo, Matko spójrz na mnie, z Jezusem błogosław mi. Od wszelkiego złego, od wszelkiego złudzenia, od wszelkiego niebezpieczeństwa zachowaj mnie. Amen.
Nie wiem jak długo będzie trwać moja pielgrzymka do domu Ojca, ufam i proszę, aby zawsze towarzyszyła mi na niej moja Najukochańsza Matka. Ona bezpiecznie zaprowadzi mnie w objęcia Syna, z których teraz często się wymykam. I... jestem Jej wdzięczna, że wezwała mnie do swojego zgromadzenia. Moim pragnieniem i życzeniem w Roku Jubileuszowym są słowa Ojca Honorata: "aby ta Niepokalana Matka zawsze uważała nas za swoje umiłowane służki".

Siostra, lat 38


Bóg i ja
W moim życie nie było takiego jednego momentu, w którym wyraźnie by do mnie przemówił. Nie było takiej jednej chwili, po której wiedziałabym co mam zrobić. Dlatego zawsze szukałam właściwej drogi; drogi, która byłaby zgodna z Bożymi przykazaniami.
Pamiętam, że często wychodziłam w pole sama, przyglądałam się jak wszystko rośnie, a najbardziej chyba przeżywałam wtedy, gdy patrzyłam na to, co sama zasiałam. Chodząc tak pomiędzy zbożami lekko dotykałam dłońmi kłosów. Na tych spacerach rozmawiałam z Bogiem (na głos), jak kimś bardzo bliskim, a nawet wyobrażałam sobie, że on idzie obok mnie. Mówiłam Bogu o tym, co przeżywam, pytałam o różne rzeczy i czekałam na odpowiedź. Czasem czułam w głębi duszy co Bóg ode mnie oczekuje, ale nie raz musiałam długo czekać, by Go zrozumieć. Jeśli chodzi o moje powołanie, to pierwsza myśl o zakonie pojawiła się jeszcze przed I Komunią Świętą. Ta myśl zrodziła się pod wpływem rozmów moich rodziców i babci o jednej siostrze zakonnej z naszej parafii, której rodzina mieszkała blisko nas. Słuchając tych rozmów zrozumiałam, że bycie zakonnicą jest miłe Bogu, że to jest coś dobrego. Więc ja też chciałam być dobra i postanowiłam, że jak urosnę to pójdę do zakonu. Zastanawiałam się wtedy tylko, jak to zrobię i pomyślałam, że będę się o to modlić. Codziennie więc - rano i wieczorem - po pacierzu prosiłam Boga, by pozwolił i pomógł mi pójść do zakonu. Tak było codziennie przez kilka lat. Kiedy trochę podrosłam zaczęłam się zastanawiać czy moim powołaniem jest życie zakonne, czy życie w rodzinie. Jednak nie dawała mi spokoju moja dotychczasowa codzienna modlitwa. Zrozumiałam wtedy, że teraz nie wolno mi odmówić Bogu, którego tak prosiłam. Nigdy jednak nie czułam się do niczego przymuszona. Wiedziałam, że ostanie słowo należy do mnie; jakie by ono nie było - Bóg mnie nie opuści. Na podjęcie ostatecznej decyzji bardzo mocno wpłynęło Słowo Boże słyszane w kościele, a starałam się słuchać uważnie, ponieważ tatuś zawsze pytał jaka była Ewangelia i o czym było kazanie. Mnie najbardziej dotykały słowa Jezusa, wzywające do pójścia za Nim. Później trzeba było jeszcze długo szukać, by dotrzeć do Zgromadzenia Sióstr Służek NMPN. Cieszę się, że mogę być właśnie w tym Zgromadzeniu i tu służyć Bogu i ludziom na mirę moich sił i możliwości. Teraz proszę Boga, bym nie zmarnowała łaski powołania, gdyż jest to jeden z największych darów, jaki może otrzymać człowiek. Dzisiaj rozumiem, że to Bóg pierwszy mnie wybrał i umiłował, a ja tylko odpowiedziałam na jego wezwanie. Za wszystko Bogu niech będą dzięki.

Siostra juniorystka

 


Skarb w naczyniach glinianych
Chyba trudno jest opisać powołanie, bo są w życiu chwile, kiedy czujesz coraz bardziej, że nie możesz postąpić inaczej, musisz iść tą, a nie inną drogą, bo inaczej nigdy nie odnajdziesz swego szczęścia, którego tak szukasz.
Kiedyś, słyszałam nieraz o tym, że Bóg działa w życiu człowieka, ale przychodzi stopniowo czas, że coraz wyraźniej tego doświadczasz, przekonujesz się sam, nie masz wątpliwości, wiesz o tym dobrze, jednak przekazać to komuś drugiemu, co dzieje się między tobą a Bogiem jest trudno. Nie pamiętam kiedy to wszystko się zaczęło. Nie utożsamiam tego z jednym konkretnym momentem. Pamiętam, że kiedy byłam w szkole podstawowej, może około siódmej - ósmej klasy, a być może, że wcześniej i kiedy moje koleżanki bardzo przeżywały swoje nowe znajomości z chłopcami, chyba przeszła mi taka myśl, że jeśli ja nie jestem tym tak bardzo zaabsorbowana to może kiedyś pójdę do zakonu. To tak mniej więcej mi się to kojarzy. Nie wiem jak później to wszystko się toczyło, ale kiedy byłam już w szkole średniej, to myśl o zakonie już we mnie była i towarzyszyła mi głęboko w sercu, bo nie przyznawałam się o tym nikomu. Gdzieś w środku jakbym wiedziała, ze i tak wstąpię do zakonu, dawałam sobie jednak czas, by się o tym przekonać, by zobaczyć...Czasem próbowałam to przeanalizować rozumowo, rozważyć za i przeciw. Myślałam o założeniu rodziny, o dzieciach, coraz bardziej zaczęłam wchodzić, rozumieć, doświadczać czym jest uczucie miłości i czym może być. Lubiłam też tańczyć. Uciekałam jednak świadomie od takiego bardziej zobowiązującego zaangażowania w relację chłopak - dziewczyna, gdyż w sercu chyba widziałam, że wcześniej czy później znajdę się w zakonie i nie chciałam ranić ani oszukiwać tego kogoś. Kiedy czasem rozważałam to za i przeciw, moja jedna opcja była taka, że założyłam rodzinę, mam dobrego męża, dzieci i wszystko co jest potrzebne do życia w rodzinie. I zadawałam sobie pytanie: Czy będę wówczas szczęśliwa? I nie była to odpowiedź twierdząca, czegoś mi zabrakło, pragnęłam pełni w życiu , gdzieś zakorzenionego ideału i tam go nie znajdowałam , chociaż tak pociągało mnie życie rodzinne. Mimo całego szczęścia rodzinnego, nie mówiąc już o tym, że pojawiałyby się problemy, nie odnajdowałam tam tego pokoju i szczęścia, którego pragnęłam, za którym tęskniłam. Nie było jednak też tak, że pociągało mnie życie zakonne jako takie, że chciałam być zakonnicą, czułam chyba wręcz przeciwnie, nie chciałam nią być, a nie potrafiłam zrezygnować z tej opcji. Chciałam służyć Bogu, żyć dla Niego i jednocześnie prowadzić po ludzku normalne życie. Może wynikało to z tego, że nie znałam tak naprawdę życia zakonnego, nie miałam bliższych relacji z żadnymi siostrami zakonnymi, a to co widziałam w telewizji, co słyszałam z relacji osób też nie znających istoty tego życia albo bezkrytycznie powtarzających to co słyszeli negatywnego o jakiejś osobie zakonnej, było często obrazem wykrzywionym i nie pociągającym. Poza tym było mi trudno oderwać się od życia, które do tej pory prowadziłam i rozpocząć nowe inne, nie znałam go, bałam się. Co zatem jakoś zwracało mnie ku Bogu? Myślę, że przede wszystkim działał Pan Bóg, a potem myślę, że było to religijne wychowanie, które wciągało mnie w to czym żyła parafia (choć nie było to młodzieżowe organizacje kościelne), postawa ks. proboszcza i księży, którzy pracowali w mojej parafii, ich wierność życiu kapłańskiemu i kazania, które tak bardzo uwrażliwiały na drugiego człowieka, na jego krzywdę, na szlachetność. Ich postawa mówiła mi, że istnieje coś jeszcze, jakiś inny kierunek od tego przeciętnego, którym szli zazwyczaj ludzie. Oni wybrali cos lepszego przed Bogiem, chciałam też należeć do nich. Życie toczyło się dalej, skończyłam szkołę, nie miałam pracy. Myśl o życiu zakonnym wciąż mi towarzyszyła i stawała się coraz bardziej bliższa, bo przez ten cały czas świadomie i bardziej czynnie obserwowałam świat i coraz bardziej przekonywałam się o jego ograniczoności, przemijalności, ludzie tak często nie spełniali oczekiwań. I chociaż coraz bardziej byłam pewna tego co chcę zrobić to jednak toczyłam ze sobą walkę. Z jednej strony chciałam podjąć już ostateczną decyzję i mieć to już za sobą, z drugiej strony nie wiedziałam jak powiedzieć to rodzicom, rodzinie, nie miałam odwagi i siły zrobić tego kroku, zwłaszcza, że nie byłam tak bardzo pewna, że się nie pomyliłam, że dam sobie radę z życiem w zakonie. Żal mi było opuszczać dom rodzinny, parafię środowisko w którym wyrosłam, zdając sobie sprawę, że na zawsze. Poza tym pojawiały się osobiste trudności, które wydawało mi się, że muszę pokonać i uporządkować. W tym czasie też gorąco się modliłam, by jeżeli jest wola Boża, by nie jako Bóg zmusił mnie do podjęcia wreszcie tego kroku. Czasami myślałam, że chcę służyć Bogu, chcę chodzić o kościoła, wierzę i chcę swoją wiarę pokazywać swoim życiem, bo to mój wybór, bo tak chcę. Jednocześnie chciałam być taką normalną dziewczyną, a nie zakonnicą, która była mi jakoś obca. O istnieniu sióstr bezhabitowych dowiedziałam się w szkole średniej i bardzo się tym ucieszyłam. Była to dla mnie chyba ulga, tak to odczuwałam, wybrać to co księża i zakonnicy, ale nie koniecznie nosić habit. Może było to dla mnie też łatwiejsze wobec osobistych problemów wobec którym akurat stawiałam czoło , a może ogólnie w moim wyobrażeniu wówczas było to łatwiejsze? W każdy razie moja droga wiodła właśnie tak. Myślę, że otrzymałam też wiele znaków od Boga, których wtedy nie zawsze umiałam dostrzec i zrozumieć, niektóre jednak poruszały mnie. Nadszedł dzień kiedy pod wpływem pewnego trudnego dla mnie wydarzenia zdobyłam się na odwagę by zrobić kolejny krok. I chociaż to było trudne, to chyba już dawno chciałam aby coś mnie bardzo mocno zmobilizowało do zrobienia tego czego nie miałam odwagi zrobić, albo dało jakiś pretekst, okazję by to zrobić. Powiedziałam mamie o swoim wyborze. Zanim to zrobiłam rozmawiałam z jedną z sióstr. Tam też wówczas uderzyły mnie słowa z przypowieści o "Bogatym młodzieńcu" - "...odszedł zasmucony..." No właśnie, był przecież dobrym człowiekiem, żył pobożnie, wypełniał przykazania. Jezus zapytał go - "Chcesz być doskonały?..." Może chciał, ale nie miał odwagi, siły by zostawić to co miał? Odszedł więc zasmucony. Chyba nie chciałam odejść zasmucona, nie mając odwagi stracić tego co moje, by zyskać pokój serca. Chciałam być doskonała, bo to było pełnią, której szukałam. Można dać Bogu z siebie dużo i można na tym poprzestać i to będzie dobre, ale jeżeli mam świadomość, że nie wszystko dałam na co mnie było stać, co mogłam z siebie dać, to pozostaje niespełnione, niepokój, żal..., inni potrafili, a ja? Podjęłam decyzję wstąpienia do Zgromadzenia dość szybko. Czułam jednak, że nie jest mi ciężko, nie wiedziałam czy mi się uda? Czy to jest to? , czułam, że coś się w moim życiu kończy i chyba było mi tego szkoda, ale nie uświadamiałam sobie wtedy, że także się zaczyna coś wspaniałego choć trudnego. Tuż przed moim wyjazdem mama widząc moje zamknięcie w sobie i niepewność, próbowała doradzić mi bym jeszcze poczekała i zobaczyła, by później w razie "nieudanie" nie przylgnęło do mnie miano "zakonnicy" na całe życie. Udało jej się, poczułam ulgę, że nie muszę jeszcze jechać, że nie muszę jeszcze zrywać z tym co jest. Tylko na jedną noc starczyło mi tych argumentów i tej ulgi, rano jednak zdecydowałam, że pojadę. Wiedziałam, że gdy nie spróbuję, mój brak szczęścia i pokoju będzie szedł za mną krok w krok przez całe życie. Nie żałuję swojej decyzji, choć moja droga poznawania życia zakonnego trwa nadal. Coraz bardziej przejmują mnie słowa św. Pawła "Nosimy swój skarb w naczyniach glinianych, a by z Boga była owa przeogromna moc, a nie z nas". Stoję, dziś ze świadomością, aby tego skarbu nie utracić i chociaż przede mną wciąż nowe wybory, szukam swojej drogi do Boga, coraz więcej Go poznaję chyba bardziej kocham, chociaż pojęcie miłości Boga tak bardzo zmieniło się w moim wyobrażeniu. Trwam, pragnę być wierną Bogu do końca i proszę Go wciąż by mnie prowadził drogami swojej woli i bym miała odwagę nimi kroczyć.

Siostra służka

 


Nosić iskierkę
Człowiek poznając rzeczywistość (czyli świat) przez różne znaki. Poznając świat zdajemy sobie sprawę ze swojej ograniczoności i bezradności. I dochodzimy do wielkiej prawdy, jaką jest istnienie Boga, który objawia się właśnie przez świat. Pan Bóg powołał mnie właśnie przez znak, znak zewnętrzny bo przez habit.

Był on tylko dla mnie znakiem przynależności do Pana Boga. Ta myśl zakiełkowała i przyniosła owoc - Powołanie. A powołanie nie można ani wziąć ani odrzucić, można jedynie przyjąć jak skarb, który podaje Bóg temu, kto wyciąga do Niego dłonie. I tak zaczęła się historia mojego powołania. W obecnej chwili jest już po ślubach wieczystych. Wybrałam Chrystusa za mojego Jedynego Oblubieńca i Pana. On jest dla mnie wzorem i siłą, mocą w moich słabościach. Gdyż doświadczam też w moim życiu ten odwieczny wybór "raz wybrawszy ciągle wybierać muszę". Czasem inne wartości (przemijające) zagłuszają tą największą wartość w moim życiu. A tą największą wartością jest Jezus, którego przyjmuję każdego dnia do swojego serca. Idąc za Jezusem doświadczam tej wąskiej drogi. Czasem tą drogą byłam zmęczona, zagubiona. I ciągle powracam myślą do Pana Boga, w którym jestem , w którym pracuję, śmieję się... To powraca pokój i światło, jakby ktoś otworzył okno na góry pełne słońca. Mimo moich ludzkich słabości pragnę codziennie zaczynać od nowa. Jak nowa codziennie jest miłość Boga "Bo miłość Boga jest świeża i nowa co rano". I wiem, ze tylko Jego mocą, mogę być silna i Jego miłością prawdziwie miłować, każdego człowieka, którego Bóg stawia na mojej drodze. A moje miłowanie przejawia się w tym, że pragnę zauważać innych obok siebie. Być otwartą na ich potrzeby i prośby. Wnosić iskierkę radości, która bardzo pomaga żyć.

Siostra Służka


Trzeba Mu tylko zaufać
Już w dziecięcych latach czułam w sercu pragnienie służenia Panu Bogu. Później nasuwały mi się myśli o zakonie. Gdy powiedziałam o tym mamie, że chciałabym pójść do zakonu, mama odpowiedziała, że trzeba mieć powołanie i posag, a u nas tu nic nie ma, biednie. Pomyślałam sobie, że muszę skończyć szkołę średnią zacząć pracować i będę miała pieniądze na kupno pościeli, czy innych potrzebnych rzeczy.
Chciałam dowiedzieć się co to jest to powołanie, służbę Bogu tłumaczyłam sobie, że jest to służenie człowiekowi. Z nikim tym się nie dzieliłam, o rekolekcjach też nic nie wiedziałam. Lubiłam się modlić, ale w tej intencji się nie modliłam. O zakonie też przestałam myśleć. Gdy modliłam się w kościele to te myśli znów wracały, służyć Panu Bogu, a może być zakonnicą. Postanowiłam pójść do Matki Bożej Nieustającej Pomocy i zapytać czy mogę myśleć o zakonie (ponieważ byłam już starsza). Poprosiłam Matką Bożą o pewien znak i Matka Boża uczyniła pewien cud. Zrozumiałam, że mogę myśleć. W sercu poczułam ogromną radość. Następnie poszłam do sióstr Opatrzności Bożej (habitowych, które były w tej parafii w której pracowałam ). Pierwszej napotkanej siostry spytałam czy jest przełożona, bo wiedziałam, że u sióstr zakonnych najpierw rozmawia się z siostrą przełożoną. Ponieważ nie było siostry przełożonej to zapytałam tej siostry, czy mogłaby opowiedzieć o swoim powołaniu?. Ona odpowiedziała, a może ty masz powołanie. Spytała jeszcze, czy wierzę, ze Pismo Święte to żywe słowo Boga?. Odpowiedziałam, ze tak , że wierzę, przyniosła Pismo Święte - Biblie Tysiąclecia, pomodliłyśmy się - właściwie to ta siostra mówiła tę modlitwę do Ducha Św., a ja się dołączyłam i kazała mi otworzyć i przeczytać wybrany tekst. Otworzyłam i zaczęłam czytać, był to tekst z Ewangelii wg Św. Łukasza - "...I przyciągnąwszy łodzie do brzegu zostawili wszystko i poszli za Nim". Zapytała mnie jak to rozumiem. Odpowiedziałam, że ponieważ pracuję to powinnam się rozliczyć w pracy na koniec i wstąpić do zakonu. Po dłuższej rozmowie zaproponowała mi, abym pojechała do Domu Generalnego i porozmawiała z Matką Generalną. Zgodziłam się i pojechałam do Przemyśla. W czasie rozmowy dowiedziałam się, że mają być rekolekcje powołaniowe prowadzone przez siostry w Przemyślu. No więc może najpierw bym była na tych rekolekcjach. Wróciłam do domu zaczęłam się modlić, aby dostać w pracy urlop na ten czas. Był to koniec czerwca. Często czytałam Rycerza Niepokalanej. Pewnego razu w Rycerzu wyczytałam, że siostry Niepokalanki organizują rekolekcje dla dziewcząt, które chcą odczytać swoje życiowe powołanie. Ponieważ to było koło Warszawy w Łomiankach, było dużo bliżej z mojej miejscowości niż do Przemyśla. Terminy rekolekcji prawie się nakładały. Napisałam list i dostałam odpowiedź, że mogę przyjechać. Na rekolekcjach myślałam tylko o tym znaku i o rozmowie z siostrą. To mnie utwierdziło jeszcze bardziej. Na rozmowie z siostrą Niepokalanką, która miała moją grupę, przyznałam się, że chciałabym do sióstr bezhabitowych. Wróciłam z rekolekcji i myślę co dalej. I wtedy Pan Jezus postawił na mojej drodze dziewczynę , która chodziła do szkoły i religii uczyła ją jedna z sióstr Służek. Opowiadała o niej, że nie wiedziały w klasie kim ona jest. Była dla nich bardzo dobra, nie chwaliła się, że jest siostrą. Gdy mówiły jej czasami dzień dobry to też odpowiadała. Pewnego razu zapytały wprost, czy jest siostrą zakonną?. Odpowiedziała, ze tak i opowiadała im o Zgromadzeniu. Bardzo mi się podobało to świadectwo. Odnalazłam te siostry w Garwolinie, jeszcze większą radość poczułam, gdy dowiedziałam się, że charyzmatem tego Zgromadzenia jest umiłowanie ludu wiejskiego. Dzisiaj z perspektywy czasu widzę, że za mało modliłam się w tej intencji. Aby dobrze służyć Bogu trzeba też się modlić, dużo modlić. Należy rozmawiać z Bogiem, zadawać pytania, a On na pewno oświeci i postawi takich ludzi którzy nam pomogą. Trzeba Mu tylko zaufać.

Siostra Zofia


Odwagi!
Wielu młodych ludzi słyszy głos wzywający Boga do wyłącznej służby. Jednak nie wszyscy mają odwagę powiedzieć Bogu tak, nie wszyscy potrafią pójść za tym głosem, nie słyszą, a Bóg woła po imieniu.
Trudno jest mówić o swoim powołaniu, ma świadomość, że Bóg działa we mnie od początku, to tylko dzięki Jemu mogłam przyjść te trudności, które napotkałam przed wstąpieniem do Zgromadzenia. To On dodał mi odwagi i odpowiedziałam pozytywnie na Jego wezwanie. To dzięki Chrystusowi i dla Niego umiałam zrezygnować z założenia własnej rodziny i z wielu przyjemności, jakie proponował mi świat. Niech Bogu będą za to dzięki. Dzisiaj Chrystus oczekuje ode mnie świadectwa. Przez chrzest, bierzmowanie i śluby zakonne (które złożyłam 8 lat temu w Domu Generalnym) jestem zobowiązana do dawania świadectwa Chrystusowi. Poznałam prawdę o Nim dzięki rodzicom, którzy dawali mi przykład i prowadzili drogą Przykazań Bożych, dlatego pragnę i ja dawać Chrystusa innym, tak bardzo chciałabym swoim postępowaniem, swoim życiem przybliżać tym wszystkim, których spotykam na mojej drodze Chrystusa i Jego Matkę Maryję. W szarej codzienności nie jest to łatwe, gdyż napotyka się na różne trudności ze strony otoczenia, które nie sprzyjają, ale mając świadomość ciągłej obecności Boga w moim życiu staram się ciągle i na nowo odświeżać swoje powołanie. Każdy chrześcijanin, a szczególnie ja, wezwana do tej wyjątkowej służby, mam być światłem, by inni patrząc na mnie czuli się pociągnięci do Chrystusa.

Siostra Służka

 



świadectwa dziewcząt

świadectwa o Różańcu


To, co zachodzi pomiędzy mną a Bogiem na tej ziemi, czyli w początkach mojej drogi, oraz w Królestwie Bożym, a więc u jej kresu, jest oparte na doskonałej
JEDNOŚCI,
której małżeństwo jest najbardziej dokładnym i wymownym znakiem.

Jest to Jedność w życiu.
Jedność w prawdzie.
Jedność w upodobaniach.
Jedność w języku.
Jedność w domu.
Jedność przy stole.
Jedność w płodności.
Jedność w radości.
Jedność w wieczności.

Jest to małżeństwo i jest ono wszechogarniająca.
Nie dotyczy ciała, dotyczy isnienia.
Nie dotyczy jednego wycinka czasów, dotyczy wieczności.
Nie dotyczy zmysłów, dotyczy osoby.
Nie dotyczy sentimentalizmu, dotyczy miłości.
Nie dotyczy słabości, dotyczy woli.
Jest to małżenstwo Nieba z ziemią.
Tego, co widzialne, z tym, co niewidzialne.
To tutaj Bóg jest z nami.
Jest to Królestwo Boże.
Jest to raj.
Jest to jedność wszystkiego.
(Carlo Caretto)

 

powołanieznaki wezwania10 pytańświadectwa rekolekcje


Dom Generalny: Mariówka 3, 26-400 PRZYSUCHA tel. (0 48) 675 17 28 sluzki@op.pl