Nazywam
się Faustyna, pochodzę z południowo - wschodniej Polski. Jak
większość z nas zostałam ochrzczona w dzieciństwie i dlatego
nie pamiętam tego włączenia do Kościoła. Za to bardzo dobrze
pamiętam I komunię. Przygotowywała nas do niej siostra zakonna,
która bardzo podkreślała, aby prezenty, które dostaniemy nie
były najważniejsze, tylko Jezus. Pamiętam, że powtarzałam
sobie, iż Jezus jest najważniejszy, Jezus, nie prezenty. I
jak dziś pamiętam, że w tym miejscu, w którym powinien być
Jezus, Ten, na którym się tak skupiałam, dla którego odsuwałam
na bok otrzymane prezenty, aby nie przegapić Jego przyjścia
była pustka.
Mimo chrześcijańskiej rodziny, w której nauczyłam się modlitwy,
a ściślej, dokładnie formułek Ojcze nasz, czy Zdrowaś Mario,
nie miałam żadnej relacji z Jezusem. Sakrament bierzmowania
przyjęłam, bo cala klasa go przyjmowała. Była to zwykła rutyna.
Wszyscy to robili wiec ja również. Aż w pewnym momencie doszłam
do wniosku, że skoro w tym miejscu gdzie powinien być Jezus
jest pustka, tam nikogo nie ma, czyli Jezusa-Boga nie ma.
W takim razie jeżeli Boga nie ma, po co chodzić dalej, co
niedzielę do kościoła, bo to było normalne, że cała moja rodzina
uczestniczyła we Mszy św. niedzielnej. I od tamtego momentu
przestałam chodzić do kościoła, tylko oczywiście tak, żeby
rodzice się nie zorientowali i nie przyczepili do mnie. Jednak
w czasie całego tego pór roku ja nie miałam pokoju, non stop
było w mojej głowie pytanie, czy faktycznie tego Boga nie
ma, a może Jezus jednak istnieje. Bardzo chciałam wiedzieć
jak jest naprawdę. Wtedy jeden z kolegów powiedział mi, że
można pojechać na takie rekolekcje gdzie można się przekonać
na 100% czy Bóg jest czy Go nie ma. I pojechałam. Rekolekcje
były zamknięte, milczało się cały tydzień, rozmowy były tylko
raz dziennie, z osoba, wyznaczoną do pomocy w rekolekcjach.
Pamiętam, że rekolekcjonista bardzo dużo mówił, jaki Bóg jest,
jaki jest Jezus. A ja mówiłam do tej osoby, która mi pomagała,
słuchaj, mnie nie interesuje, jaki jest Bóg, jaki jest Jezus,
tylko: czy jest Bóg, czy jest Jezus, czy to prawda, że Bóg
istnieje? Wtedy ona powiedziała, że nikt mi tego nie udowodni,
że tę indywidualną więź z Jezusem mogę, nawiązać tylko sama.
Oczywiście ciekawiło mnie jak to mogę zrobić? Powiedziała
abym się modliła. A ja mówię: w tę pustkę, próżnię mam się
modlić? Ona powiedziała, że tak. I modliłam się tak, jakiś
czas. Przestałam kontaktować się z tą, osobą, która pomagała
mi w rekolekcjach i modliłam się. W pewnym momencie odczułam
takie pragnienie, taki głód Boga, że myślałam, że mi serce
się rozerwie z tęsknoty za Nim. Zadzwoniłam do tej siostry,
co pomagała mi w rekolekcjach i zapytałam, co mam robić dalej,
bo już nie wytrzymam tak dłużej. Ona odpowiedziała abym modliła
się dalej. I po pewnym czasie po prostu Jezus przyszedł. To
miejsce, które od momentu I komunii św. było puste wypełniło
się przekonaniem, wiarą. że On-Jezus istnieje. Po prostu Jezus
pozwolił mi się poznać. Zajął swoje miejsce w moim sercu.
Ja dalej
pytałam tej siostry. Słuchaj, co mam robić dalej? Jak dalej
żyć z Jezusem? Ja nie umiem. Ona odpowiedziała - nie bój się,
On Cię wszystkiego nauczy, tylko codziennie słuchaj Jego woli
i przyjmuj codziennie Jego pomoc.
- No dobrze, ale jak to robić?
- Czytaj codziennie Pismo św. - padła odpowiedź. I jak najczęściej,
nawet częściej niż raz w tygodniu w niedzielę, przyjmuj Go
w Komunii św. - chodź na Mszę św. I faktycznie zaczęłam tak
żyć. Codziennie czytałam Pismo św. i jak najczęściej przystępowałam
do Komunii św. I zorientowałam się, że Jezus codziennie, dokładnie
mi mówi, co mam w życiu robić. Przez wydarzenia, przez sytuacje,
przez ludzi, pokazuje mi jak mam dalej żyć, jakie decyzje
życiowe podjąć.
Wtedy też zorientowałam się, ze studiowanie w Akademii Wychowania
Fizycznego nie jest wolą Jezusa. Tam trzeba było zdawać egzaminy
z pływania, z biegania, z gimnastyki, a ja za każdym razem
nie mogłam, bo albo miałam jedna nogę w gipsie, albo drugą,
albo jakieś rany na stopach. Zaczęłam, chyba pierwszy raz
w życiu pytać Jezusa, co dalej mam robić? Poprosiłam Go, aby
On dalej wskazał mi drogę, aby to On był Panem mojego życia.
I to On powiedział mi abym zdała na inne studia, co zrobiłam
i na nich egzaminy szły mi bez problemu, wszystkie zdawałam
za pierwszym razem, wprost przeciwnie niż na AWF-ie, gdzie
wiecznie miałam trudności z egzaminami.
Później dalej pytałam i pytam codziennie Jezusa, co dalej?
To, że codziennie czytam Pismo Święto powoduje, że każdego
dnia poznaję wolę Jezusa na dany dzień. Powoduje, że wypełniam
Jego plany, że On decyduje o moim życiu, że On jest Panem
mojego życia. Jego plany o własnych siłach nie mogłabym realizować.
Dlatego On mi pomaga, ofiarując mi się codziennie w Eucharystii,
gdzie Go mogę przyjąć i wzmocnić swoje siły. Zauważyłam np.,
że prace, których nie lubiłam, czy nie chciało mi się wykonywać,
przez co myślałam, że się ich nigdy nie podejmę, wykonuję
obecnie bez większych trudności. I tak mniej więcej jest ze
wszystkim.
Mam ogromny pokój w sercu, nie boję się przyszłości, bo wiem,
że codziennie mam słuchać Jezusa, mojego pana. Od Niego czerpać
siły, a On nie pozwoli abym zmarnowała życie.
Panie Jezu, dziękuję Ci, że chciałeś zostać Panem mojego życia.
Tobie, i tylko Tobie chwała i cześć na wieki.